Saturday 7 July 2012

Pulling a perfect shot...

Jestem zmęczona, ale już za tydzień o tej porze będę w Walii. Nie tak dawno spędziłam parę dni w uroczym miasteczku Stow-on-the Wold. Było bardzo spokojnie i ciekawie. Tak czy inaczej, jak zwykle, spałam w hostelu (Youth Hostel Association, oni mają pełno hosteli w Anglii i nie tylko). Poznałam ciekawych ludzi, jak zawsze i ogólnie było wesoło, ale teraz nie o tym będzie. Otóż tam właśnie, gdzieś koło recepcji był plakat ze zdjęciami innych hosteli. Między innymi, zdjęcie małego, białego domku na klifie. Tylko domek i skały i morze. I wtedy postanowiłam, że chcę tam pojechać. I już... zarezerwowałam 3 noce i jadę.. ponad 5 godzin jazdy, ale to drobny szczegół. Takich szczegółów to ja wcześniej nie sprawdzam. Ja sobie wybieram miejsce i jadę. Wszystkie niedogodności rozwiązuję później i najczęściej okraszam to przekleństwami.
No więc, za tydzień będę w Walii, w małym, białym domku.
Dzisiaj będzie trochę o kawie, a dokładnie o espresso. To oczywiście nie to co na obrazku, ale
obrazek mi sie podoba, więc zamieszczam. Obrazek przysłała mi Milena, której niech będą dzięki. Tak czy inaczej, podzielę się z Wami moimi, jakże wzniosłymi przemyśleniami na temat espresso. Po pierwsze nie będę się bawić w definicję i instruktaż jak je zrobić. Ostatecznie to nie jest blog informacyjny. Tak sobie ostatnio (i nie za bardzo ostatnio) myślałam o doskonałej kawie. Na wcześniej wspomnianym kursie, jedna z osób zapytała mnie: co to dla mnie jest dostkonała kawa. No właśnie... nie wiem. Pamiętam, jeszcze za starych, dobrych czasów studenckich wybrałyśmy się z dziewczynami do Singidunum. Jest to niewielka (wtedy niewielka, teraz to nie wiem) palarnia kawy i sklep. Mają też parę stolików gdzie można usiąść i napić się kawy. Pamiętam piłam wtedy czekoladowo - miętową (aromatyzowaną, nie z syropem!). Kawa ta była aromatyzowana w trakcie palenia, więc smaki te nie były bardzo intensywne. Na początku czuć było lekko czekoladowy posmak (ale nie słodki, ostatecznie to ciągle była kawa), a potem, już po przełknięciu, można było wyczuć miętowy posmak (bardzo lekki). Oba te "smaki" idalnie komponowały się ze smakiem kawy. Pamiętam, że było to coś wspaniałego. Piłam tę kawę i myślałam sobie "wow". Wtedy, to była kawa doskonała, coś jak intelektualny orgazm. A teraz.... teraz nie wiem. Ciągle pamiętam tę filiżankę cudownego napoju. Chciałabym kiedyś przyrządzić coś równie dobrego. Myślę jednak, że z kawą to jest tak, że już samo poszukiwanie i próbowanie jest piękne. Różna kawa wymaga innego palenia, innego mielenia, ubicia, innej temperatury itd. Każde espresso będzie inne, w końcu pewnie wyjdzie coś bliskie ideałowi (albo i nie), a dzień później kawa się jeszcze bardziej utleni i zmieni smak. A potem będzie więcej albo mniej deszczu gdzieś tam daleko na plantacji w Brazylii (to przykład) i kawa w ogóle będzie inna, kompletnie inna. To trochę jak teoria chaosu, jeden dzień deszczu więcej w Brazylii (wydaje się, że to nie ma znaczenia) i zupełnie inny smak naszego espresso poł roku później. I zaczynamy nasza drogę od początku. 
I to jest piękne....                                        

No comments:

Post a Comment